Pięćdziesiąt twarzy Grey'a

Przeczytałam.
Oczekiwałam czegoś może nie wybitnego,ale wciągającego.
I wyszło po raz kolejny-słowo "bestseller" nie oznacza,że książka jest dobra.
Ale "Pięćdziesiąt twarzy Grey'a" to totalna porażka. Dotrwałam do końca tylko dlatego,że jestem obowiązkowa i nie wybaczyłabym sobie,gdybym przerwała w połowie. No i lepiej skończyć to w kilka dni,niż odkładać w nieskończoność.
Widać wyraźnie zafascynowanie autorki powieściami Stephanie Meyer. Główna bohaterka-Anastasia Steele jest kropka w kropkę podobna do Belli,nieśmiała,niezdarna,dziewczęca. Za to Christian Grey to odpowiednik Edwarda Cullena,z tą różnicą,że Grey ma skłonności do sado-maso.
Styl pisania też niezbyt odbiega od tego 'zmierzchowego'. Dialogi są powierzchowne,płytkie. Właściwie przez większość czasu główni bohaterowie przebywają ze sobą(wpadając na siebie w 'przypadkowe' sposoby) lub też przez połowę rozdziału Anastasia rozmyśla o Grey'u i wymieniają mejle. Także jak widać arcyciekawie. Pan Grey jest obrzydliwie bogatym prezesem spółki,i próbuje rozpieszczać Anę-luksusowy samochód,laptop,komórka,książki za czternaście tysięcy. Ale oczywiście Ana nie chce się na to za zgadzać,ale pod jego wpływem ulega.
Żeby było jeszcze bardziej pretensjonalnie,to oczywiście poznają się przypadkiem. Ana w zastępstwie za swoją przyjaciółkę Kate zmuszona jest przeprowadzić wywiad z panem Grey'em. Naturalnie w sposób przypadkowy wchodząc do jego biura potyka się o własne nogi i ląduje na kolanach. I tak dalej,i tak dalej. Tajemniczymi (i najzupełniej przecież przypadkowymi) Christian pojawia się w miejscu zamieszkania Any kilkanaście razy i tak oto rozkwita ich związek,czy też raczej chora znajomość,jak zwał tak zwał.
Język to totalna porażka, "o święty Barnabo" czy te wszystkie "kurki wodne", "kuźwa do kwadratu" strasznie mnie irytowały. Ale to nie wszystko! WEWNĘTRZNA BOGINI Anastasii,tak do dzisiaj zastanawiam się,skąd autorka ją wytrzasnęła. Wewnętrzna bogini tupie nóżką,jest niczym rosyjska gimnastyczka,seksownie się pręży i klaszcze w ręce z uciechą,która zapowiada rozkoszne uniesienia.
Okładka nie zachwyca,jest bez polotu.Jakość wykonania książki też fatalna,przez kilkadziesiąt pierwszych stron bałam się,że ją podrę,zagnę lub pogniotę.No i ten papier... Niby to tylko detale,ale o wiele przyjemniej czyta się książkę z żółtawymi,grubszymi kartkami,które są zrobione z papieru o lepszej gramaturze.
Po kolejną część sięgnę pewnie już po wakacjach,bo na razie myśl o kolejnych "przygodach" Any nieco mnie przeraża.
Moja ocena: 1/6


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Ósmoklasiści nie płaczą

"Safe Haven"/"Bezpieczna przystań" (2013)

Recenzja: Dziewczyna z Brooklynu - Guillaume Musso